Z ks. Grzegorzem Michalczykiem, krajowym duszpasterzem środowisk twórczych, o potrzebie prywatnej rozmowy, ludziach z drzazgą egzystencjalną i nawracaniu się księży rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Barbara Gruszka-Zych: Kogo można nazwać twórcą?
Ks. Grzegorz Michalczyk: – Każdy coś tworzy – stolarz, szewc… Ale jak przeczytałem na starej tabliczce przy wejściu do naszego duszpasterstwa środowisk twórczych jego podstawą są aktorzy, architekci, dziennikarze, filmowcy, fotograficy, historycy sztuki, literaci, muzycy, naukowcy, pracownicy radia i telewizji, wydawcy. Można by zapytać: co z pracownikami wyższych uczelni, którzy są niezwykle kreatywni? Dlatego wydaje mi się, że skład duszpasterstwa powinien pozostawać otwarty.
Twórcy zwykle są postrzegani przez pryzmat swoich nieuporządkowanych życiorysów.
– Ja nie wiem, co to znaczy nieuporządkowany życiorys. Czy ma go ktoś z problemami życiowymi, różnymi grzechami na sumieniu, ale gdzieś tam głęboko szukający, wrażliwy na prawdę i piękno? Człowiek, w którym tkwi drzazga egzystencjalna, która go kłuje tak, że szuka, miota się i próbuje to wyrazić w tworzonej przez siebie sztuce. Czy może raczej ktoś, komu wydaje się, że już sobie wszystko poukładał i jest przekonany o swojej bliskości z Bogiem, a nawet wypowiada się w Jego imieniu na ten czy inny temat? Wszystko wie najlepiej, wszystkich będzie pouczał. Z tą komplikacją życiorysów różnie bywa. Jakimi kryteriami mielibyśmy je mierzyć? Mam wrażenie, że bliżej Boga i prawdy nie raz są ci, którzy z pozoru na takich nie wyglądają. Kiedy się poznaje wielu ludzi i wysłuchuje ich opowieści, to człowiek uwalnia się od schematów myślowych.
Artyści, żyjący w związkach niesakramentalnych, o czym trąbią tabloidy, nie mogą przystępować do Komunii św. To nie przyciąga ich do Kościoła.
– Znam takie osoby, które mimo to przychodzą do kościoła i dla których ten stan jest dramatem. Dzielą się tym ze mną w rozmowach.
Co im Ksiądz mówi?
– Przede wszystkim cieszę się, że mają głód spotkania z Bogiem. Takie pragnienie rodzi się tylko wtedy, kiedy człowiek naprawdę głęboko wierzy. Uświadamiam im też, że nie zostali wykluczeni z Kościoła. Nadal są w ciele Chrystusa, jakim jest Kościół.
Kiedy mówimy o duszpasterstwie środowisk twórczych przypomina się stan wojenny. Kościoły zamieniały się wtedy w sceny teatrów, miejsca promocji książek drugiego obiegu.
– Twórcy garnęli się do Kościoła jak pszczoły do pięknych kwiatów. Dziś, niestety, wiele opiera na wspomnieniach. Często słyszę nostalgiczne: „Kiedyś to było”. Kiedyś na pielgrzymkę twórców z Warszawy do Częstochowy jechało 25 autokarów. W tym roku na XXX pielgrzymkę środowisk twórczych udało nam się zebrać jeden autokar, a i tak byliśmy w czołówce. Dziś duszpasterstwo tworzy niewielka grupa artystów, w większości starszych.
W duszpasterstwach diecezjalnych bywa podobnie?
– W wielu diecezjach duszpasterstwa twórców bywają fikcyjne. Artyści spotykają się dwa razy do roku, zwykle z okazji świąt. Choć są np. diecezje rolnicze, gdzie w ogóle brak takiego duszpasterstwa. Generalnie, z tego co się zdążyłem zorientować przez ostatnich kilka miesięcy, duszpasterstwo twórców przeżywa kryzys. Nie jest atrakcyjne dla młodych.
Za „Solidarności” po liturgii zaczynało się życie patriotyczne, towarzyskie.
– Mam wrażenie, że liturgia była wtedy często traktowana instrumentalnie. Nie mam o to do tamtych ludzi pretensji. Nie wszyscy przychodzący czuli się głęboko związani z Kościołem w kontekście swoich życiowych wyborów, ale to było dla nich jedyne miejsce azylu. Znaleźli tam swoją przestrzeń życiową. Wielu pozostało w Kościele do dziś. Gros osób działających dziś w naszym duszpasterstwie to jego założyciele z przełomu lat 70. i 80.
Kto przychodzi na Msze?
– Myślę, że nazwiska nie są tu ważne. Przychodzą bardzo znani i mniej znani. Zapraszam, żeby przyjść i zobaczyć.
Wielu artystów chodzi do swoich kościołów parafialnych?
– Bo nasze duszpasterstwo nie powinno wyręczać parafialnego. Miejscem życia Kościoła jest parafia. Większość duszpasterstw „branżowych” nie ma swoich świątyń, ale podłącza się do parafii. Z wyjątkiem duszpasterstwa akademickiego, które ma swój kościół św. Anny w Warszawie.
Co jest ważne w duszpasterzowaniu twórcom, którzy z natury są indywidualistami?
– Najważniejsze są relacje międzyludzkie. Większe znaczenie ma prywatna rozmowa niż zorganizowanie jakiegoś sympozjum. To co istotne dokonuje się nie w ramach struktur, ale osobistych spotkań. Są sytuacje, które takim kontaktom sprzyjają. Np. kiedy artyści chcą wyprostować swoje sprawy małżeńskie albo ochrzcić dzieci. Dla ludzi, którzy często nie są z Kościołem związani, może to być okazją, żeby odkryli, co jest dla nich dobre i ważne.
Do tego potrzebny jest ksiądz.
– Dlatego staram się uczestniczyć w ich życiu. Chodzę na premiery teatralne, promocje książek. W październiku byłem na inauguracji roku akademickiego w kilku uczelniach artystycznych. Postawiłem na liturgię i mam nadzieję, niezłe homilie. Ludzie to doceniają, bo przychodzi ich coraz więcej. Wprowadziłem codzienną adorację Najświętszego Sakramentu przed każdą Mszą św. wieczorną. W niedzielę o 13. zapraszam dzieci. Na tej Mszy pojawia się dużo młodych małżeństw. Nikomu nie sprawdzam legitymacji, czy jest artystą. Cieszę się z tych dzieciaków i z tego, że z nimi przychodzą rodzice. Kościół jest otwarty przez cały dzień i każdy może tu zajrzeć.
W świątyni toczy się też życie kulturalne.
– W bocznej nawie znajduje się galeria jednego dzieła, w której eksponowana jest praca jakiegoś artysty. Co jakiś czas odbywają się koncerty i promocje książek. Ostatnio dużo zainteresowanych przyszło na promocję „Śledztwa w sprawie relikwii Chrystusowych” Rosikonia i Górnego. Kilka razy do roku we współpracy z sąsiadującym Teatrem Narodowym organizujemy „Ostry dyżur poetycki”. Aktorzy bez honorariów czytają wiersze, a wielotysięczny dochód z uczestnictwa w imprezie jest przekazywany na potrzeby hospicjum onkologicznego.
Niewielu wie, że sama bryła kościoła dotyka bloku mieszkalnego.
– Świątynię odbudowano na miejscu stojącego tu przed wojną kościoła, tyle że w miejscu prezbiterium teraz stoi wieżowiec. Stary kościół był lekko zniszczony podczas wojny. Odbudowano go i wznowiono kult. Niestety, w 1952 r. komuniści zburzyli go razem z pałacem Jabłonowskich. Na jego miejscu postawiono pomnik Nike. To wtedy, w miejscu dawnego prezbiterium wzniesiono blok. Więc kiedy obudowywano fasadę, to trzeba ją było zachować w obrysie głównej linii gmachu. W miejscach, gdzie przed wojną były magazyny czy sklepy, znajdują się dziś nawy boczne.
Planuje Ksiądz jakieś nowe inicjatywy?
– W przyszłym roku do naszej diecezji przyjedzie kard. Gianfranco Ravasi. Wykorzystując jego wizytę chcielibyśmy zainicjować „Dziedziniec pogan” czy raczej „Dziedziniec ludów”, bo w języku polskim słowo „poganie” brzmi pejoratywnie. Może uda się w naszym kościele stworzyć płaszczyznę dialogu z niewierzącymi, dla których ważne są pytania o Boga, wartości, styl życia. Wszyscy jesteśmy w drodze i szukamy odpowiedzi na fundamentalne pytania. To nie jest tak, że tylko my – wierzący możemy je znaleźć. Znajdują je też ateiści. To, że ktoś nie wierzy w Boga nie jest równoznaczne z tym, że żyje bez wartości. Trzeba założyć, że nikogo nie uważamy za gorszego dlatego, że nie wierzy. Papież, występując z inicjatywą „Dziedzińca pogan” miał na celu stworzenie płaszczyzny dialogu. Dziś bardzo ważne jest szukanie tego co łączy. Poznawanie się, dawanie świadectwa życia.
Zobaczenie dobrych ludzi po jednej i drugiej stronie.
– Tak, choć chrześcijanie muszą pamiętać, że dobrym człowiekiem można być też poza chrześcijaństwem. Chodzi nam o coś więcej. O pokazanie miłości bliźniego, o której Jezus mówi w Kazaniu na Górze. Miłości związanej z krzyżem, z miłością nieprzyjaciół, z bezinteresownym przebaczaniem. I tej tajemniczej siły, która pozwala ludziom żyć w niej, tak że są w stanie przyjąć upokorzenie, nadstawić drugi policzek, nie odwarkiwać, nie narzekać. Dlatego, mierząc kryteriami ludzkimi, chrześcijaństwo w świecie będzie przegrywać. Na szczęście istnieje Boska perspektywa.
Na takich spotkaniach ludzie spoza Kościoła mogą poczuć, że są słuchani.
– A przez to dowartościowani, ważni. Dziś jest ogromna masa ludzi, których nie można zaprosić do kościoła mówiąc: „przyjdźcie na Mszę św.” Trzeba z nimi porozmawiać bez nacisku i presji, poświęcić im czas, wejść w dialog. Nikt nie wie, jakie będą tego owoce. Trzeba to powierzyć Bogu.
Dużo się Ksiądz modli?
– Za mało. My, księża, często uciekamy w aktywizm. Za mało zawierzamy wszystko Panu Bogu. Trzeba słuchać, co On do nas mówi. To co Bóg ma nam do powiedzenia, jest zapisane w Słowie Bożym. Za każdym razem przygotowując się do homilii, próbuję się skonfrontować ze Słowem Bożym. To niełatwe, bo często dotyka moich osobistych grzechów i problemów. Potem mogę się tym podzielić ze słuchającymi mnie. Ważne, żeby ksiądz nie był praktykujący, ale niewierzący. Na ostatnim Synodzie starano się zwrócić uwagę, że nową ewangelizację trzeba zacząć od nawrócenia samego siebie. I w tym miejscu widzę przed sobą ogromną przestrzeń i pole do działania.
Czy to dobra pointa naszej rozmowy?
– Myślę, że tak. Bo chyba nikt nie będzie zgorszony stwierdzeniem, że ksiądz potrzebuje nawrócenia.
A co jest dla Księdza najważniejsze?
– Najważniejszy jest sens życia. W prologu Ewangelii św. Jana czytamy: ”Na początku było Słowo”. Jednym z wielu możliwych tłumaczeń greckiego „logos” jest sens. W tym wielkim sensie, jakim jest Bóg, zawiera się wiele naszych małych sensów.
(Za: Gość Niedzielny, 13.11.2012)