Jesteśmy u kresu roku liturgicznego. Za dwa tygodnie rozpocznie się Adwent. W czytaniach biblijnych Mszy świętej pojawiają się motywy apokaliptyczne. Słyszymy zapowiedzi kataklizmów, nieszczęść, wojen i zniszczeń, mających poprzedzać „dzień ostatni”, dzień sądu. Jednak teksty apokaliptyczne, kojarzące się nam najczęściej z opisem przerażających wydarzeń, niosą w swym najgłębszym sensie pociechę i umocnienie.
Ewangelia przywołuje słowa Jezusa, zapowiadającego nieuchronny kres naszej doczesności. Pytany przez uczniów („Powiedz nam kiedy to nastąpi i jaki będzie znak, że się to wszystko zacznie spełniać?”), Jezus mówi o wojnach i kataklizmach. Przygotowuje uczniów na prześladowanie, którego doświadczą, głosząc Ewangelię. „Będą was wydawać sądom… postawią was przed namiestników i królów… będziecie znienawidzeni…”. Zapowiada też wydarzenie, które dla Jemu współczesnych będzie rzeczywiście „końcem świata”. To profanacja, a potem totalne zniszczenie świątyni w Jerozolimie oraz zagłada świętego miasta i jego mieszkańców.
Dramatyzm tych zapowiedzi jest szczególnie widoczny w ewangelicznych relacjach Łukasza i Mateusza. Ci, komponując swoje dzieła po 70. roku (gdy Rzymianie oblegali i spalili Jerozolimę), sami byli świadkami wypełnienia się proroctw. Marek natomiast, który jako pierwszy zebrał i połączył w chronologiczną całość wypowiedzi Jezusa (tworząc gatunek nazwany później „ewangelią”), ukazuje dramat prześladowań, mając zapewne przed oczami losy rzymskich chrześcijan, fałszywie oskarżanych i zabijanych w czasach panowania Nerona. W ewangelicznych opisach widać odbicie osobistych przeżyć autorów, przekazujących słowa Pana. Podobnie kolejne pokolenia, przez wieki, odczytywać je będą jako proroctwa, spełniające się w czasach im współczesnych.
Mówiąc o sobie i swej misji Jezus używa tytułu: „Syn Człowieczy” (czyni tak w Ewangelii ponad pięćdziesiąt razy). To pojęcie – będące biblijnym zwrotem na określenie człowieka, czy ludzkości – staje się w ustach Jezusa substytutem „mnie”. Słyszymy je również w dzisiejszej Ewangelii. „Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach z wielką mocą i chwałą”. Nie sposób nie dostrzec tu nawiązania do tajemniczej postaci, ukazanej w apokaliptycznej księdze proroka Daniela: „Oto z obłokami nieba przybywa jakby Syn Człowieczy (…). Dano Mu panowanie, chwałę i królowanie: będą Mu służyły wszystkie ludy, narody i języki. Jego panowanie będzie wiecznym panowaniem, które nie przeminie.”
W targanym wojnami i kataklizmami świecie objawi się Ten, który przybędzie jako Pan historii i „zgromadzi swoich wybranych z czterech stron świata”. Oczekiwanie na spotkanie z Nim powinno być – mimo dramatów niesionych przez życie – przepełnione nadzieją. Symbolem jej spełniania się jest ukazane przez Jezusa w dzisiejszej Ewangelii, budzące się do życia drzewo figowe. „Uczcie się na przykładzie figowca: Gdy jego gałązka staje się miękka i wypuszcza liście, rozpoznajecie, że zbliża się lato…”. Czy nie brzmi tu echo pełnych radości słów Ukochanego z Pieśni nad pieśniami? „Na ziemi pokazały się kwiaty… Już figowiec wypuścił pąki i swoją woń rozlał kwiat winorośli. Wstań, moja przyjaciółko, moja śliczna, i przyjdź!” Tradycja – zarówno żydowska, jak i chrześcijańska – widzi w Pieśni nad pieśniami obraz miłości Boga do swego ludu. Chrześcijanie patrzą tu na Chrystusa-Oblubieńca, poślubiającego na krzyżu swą oblubienicę – Kościół. Mają pewność, że czekają na Tego, który przybędzie do nich u kresu historii, tęskniąc z miłości.